Credo – styczeń 2018
Letni, ciepły wieczór. Nasycone światłością, granatowe niebo. Od łąk płynie zapach skoszonej trawy. Siedzimy na werandzie. Z lasu wychodzi wielki księżyc. Grają świerszcze. Ziemia oddycha po upalnym dniu.
Między nami milczenie i dwie parujące filiżanki z herbatą. Wydaje , że wymieniliśmy już wszystkie wielkie i małe słowa. Dobrze się znamy. Rozumiemy co nam się przydarzyło, a jednak, mam wrażenie, że coś ważnego jeszcze nie zostało dopowiedziane…
– W co tak naprawdę wierzysz? – pytam.
Długo nie odpowiadasz. Chyba się zastanawiasz. Uśmiechasz się z zażenowaniem.
– W nic. Wszystko jest względne. Ulotne. Wierzę, to znaczy nie myślę, a kiedy zaczynam, to jawią mi się same wątpliwości. Wierzę w coś czy czemuś…nie, w niczym nie mam pewności. Zadajesz mi przed snem trudne pytania, to nie jest odpowiednia chwila.
– Sweet dreams – życzysz mi na dobranoc i odchodzisz.
Zostaję sama nad pustą filiżanką. Ciemność rozprasza kontury drzew. Świece prawie wypalone. Oddycham krystalicznie czystym powietrzem i sobie zadaję to samo pytanie:
– W co tak na pewno wierzę?
– W magię, która jak lekki dmuchawiec unosi się nade mną.
– W moją absurdem napędzaną twórczość.
– Wierzę we własną nieobliczalność.
– W obfitość losu, który nie szczędzi mi gorzkich niespodzianek.
– Wierzę w swoją nieświadomość siebie.
– Wierzę w irracjonalne piękno w każdym człowieku.
– I w ciebie też wierzę. Jutro ci to powiem….
Schodami bezszelestnie przemyka mały smok, zielona jaszczurka. Od lasu idzie mgła i gdzieś daleko pohukuje sowa.