Młynek do kawy – lipiec 2016
Ten drewniany młynek do kawy ma blaszaną metryczką jakiejś niemieckiej firmy, niestety, bez żadnej daty, ale podejrzewam, że pamięta Pierwszą Wojnę Światową. Co najmniej od pół wieku nikt w nim niczego nie mielił. Z otwartej szufladki ulatnia się smutek walców wiedeńskich, sukni z tiurniurą i kapeluszy jak ptasie gniazda.
Młynek od zawsze stoi na bocznym skrzydle secesyjnego kredensu, który zapewne też z tamtych czasów. Kolumienki, kryształowe szybki, lustro i marmurowy blat. Rzeźbione motywy roślinne. W półmroku wysokiego salonu sprawia wrażenie ołtarza ku chwale rodzinnej tradycji. Ciemny, rozległy i ciężki samą swoją obecnością zobowiązywał nas dzieci do właściwego zachowania, chociaż czasami na przekór robiliśmy straszny hałas.
Od czasu do czasu babcia zapalała świece, wypraszała nas za drzwi i widomo było, ze wtedy ma panować cisza. Nie wolno było nam krzyczeć ani biegać po mieszkaniu.
Byłam strasznie ciekawa co ona tam robi!
Kiedyś nie wytrzymałam, wparowałem z impetem do środka i zobaczyłem ją, jak nieruchoma siedzi w fotelu wpatrując się w palące trzy świece.
– Co robisz, babciu?
– Milczę, moje dziecko, milczę…
– Dlaczego milczysz?
– Bo słucham
– Czego, przecież jest bardzo cicho
– Siebie, słucham…siebie
Wyszłam mocno zawiedziona, nic nie zrozumiałam!
Jej nie ma już od dawna. A teraz ja, kiedy chcę zrozumieć, co odbiera mi spokój, ustawiam trzy zapalone świece na starym kredensie i tak jak moja mądra babka po prostu słucham siebie.