Autobiografia, wersja kolejna – luty 2019
– Zacznij wreszcie pisać autobiografię. Kiedy historycy zechcą cię składować w Panteonie Sztuki, zaoszczędzisz im sporo czasu…
Słyszę to dość często od moich troskliwych spadkobierców.
– Tak, to jest argument!
Nie da się jednak stworzyć autobiografii bez przeszłości, bez pokoleń zacnych przodków.
Zatem całą rodzinę, aby jakoś wyglądała oddaję do lakiernika, ten kładzie kilka grubych warstw. Wszelkie rysy, obtłuczenia i korozja stają się prawie niewidoczne. Udaje się jeszcze zespawać kilka nieco fałszywych elementów i gotowe:
Zaczynamy od przedwojnia. I tak pojawia się słodka babunia, dziadzio obszarnik jako kresowy anioł, nieskazitelna mamusia i bohaterski ojciec. Ciocie, eleganckie intelektualistki każda po francusku i na fortepianie Modlitwę Dziewicy jak z nut….
Wujkowie w pilotkach i eleganckich trenczach przy swoich sportowych samochodach albo prywatnych samolotach. Dżentelmeni pełni fantazji i władczych uśmiechów. Kiedy nawiedzi ich demencja opowieści z tamtych czasów utoną w oparach absurdu.
Mnie jeszcze nie ma.
Powojenna rzeczywistość w której przyjdzie mi żyć jest nędzna i brudna , straszy szkieletami zburzonych dzielnic. Bieda ma gorzki zapach zgnilizny dobywający się z odkrytych piwnic.
Wśród spalonego śródmieścia rośnie Pałac Kultury i Nauki
im. Józefa Stalina,
W płaszczyku przerobionym z wojskowego szynela, w wełnianej chustce na głowie idę do szkoły, gdzie nudząc się bezmiernie dla rozrywki obserwuję paradujące po ścianie pluskwy.
Czasami bywam bardzo głodna.
Szkoły nienawidzę ze wzajemnością.
Te kilka godzin dziennie spędzanych w zaduchu, ścisku i hałasie to moja droga przez mękę. Nauczyciele z godnym podziwu uporem zachęcają mnie do normalności. W zeszytach rysuję straszliwe potwory, niekiedy dość podobne do moich prześladowców.
Dopiero za drugim razem zdaję maturę.
Na studia dostaję się w pierwszym podejściu, wprost z ulicy, mimo16 chętnych na jedno miejsce.
Nagrody, stypendia artystyczne, doskonały dyplom i opatrzona śmiesznym tytułem Magistra Sztuki idę na podbój świata
Czasami wychodzę za mąż.
Maluję.
Wystawiam
Teraz kiedy robię przegląd swoich doświadczeń w krzywym zwierciadle pamięci sporo wydaje mi się nie wartych przechowania a wręcz dobrze by było o wielu zapomnieć na zawsze. Sterty fałszywych idei, pokręconych celów. Oczekiwań nigdy nie spełnionych. Niezrozumiałych po latach związków.
Nie bez trudu usiłuję siebie samą przekonać, że nie mogło być inaczej. Że żyję w najlepszym dla siebie czasie, na najpiękniejszym ze światów i to co odczuwam to na pewno nazywa się wdzięczność bo wiele było też fantastycznych wydarzeń które leciały jak manna z nieba.
Być może jestem dzieckiem szczęścia….
Na co dzień bez szczególnego żalu obserwuję swoje przemijanie.
w.