Filiżanka – grudzień 2013
Późny wieczór. Jadę wąską drogą przez las. Kątem oka łapię błysk na poboczu, cofam. Tuż przy asfalcie stoi filiżanka ze srebrną łyżeczką, pod nią karteczka –„ weź mnie ze sobą”.
Biorę.
Dwadzieścia kilometrów dalej wjeżdża we mnie pijany polonez. Samochód skasowany, ja trochę poturbowana. Filiżanka nienaruszona.
Z czwartego piętra przez okno, wyskakuje nasz pies bo na dole wypatrzył kundelka, największego swojego wroga. Weterynarz po oględzinach lakonicznie – z tego już nie da się nic złożyć. Smutek rozstania, łzy. A filiżanka stoi spokojnie w słońcu na parapecie.
Sąsiadowi przy kolejnych, nudnych bardzo odwiedzinach jak zwykle, proponuję kawę – o, jaka cudna filiżanka – mówi. Wracając, na trzecim schodku za drzwiami, potyka i łamie nogę.
W przyciasnym dresie, w wyślizganych laczkach, mój lekko przygłuchy mąż, tonąc w chmurze papierosianego dymu ogląda ulubione wyścigi bolidów. Na stoliku przy fotelu zostawiam w filiżance zaparzone ziółka.
Zakładam czarny kapelusz, wychodzę z domu. Kupuję sobie białe chryzantemy. Z rozkoszą wdycham świeże powietrze.
Zapowiada się piękny dzień.