Idę – wrzesień 2011
Idę do ciebie.
Mijam zakurzone pola, błotniste ugory z wierzbami.
Rowy pełne ostów.
Zmurszałe stacyjki kolejowe porośnięte łopuchem
Tory do nikąd wrastające w ziemię.
Idę do ciebie.
Kolejny tysięczny krok.
Wypatroszone kapliczki zasnute pajęczyną.
Zapadnięty mostek.
Zmęczenie.
Przede mną łąka wielka jak jezioro
Czarne chmury na horyzoncie
Po drugiej stronie duży, zaniedbany dom.
Czekam aż do mnie wyjdziesz. Cisza. Naciskam klamkę, otwarte.
W środku półmrok, skrzypią deski pod stopami.
Duszno.
Stoję przed tobą z dłońmi pełnymi ciepła
Z niemą potrzebą czułości
Z pragnieniem ukrycia się w twoich ramionach
Milczysz.
Kończy się dzień.
Pod światło widzę jak szybko odchodzisz.
Znikniesz za zakrętem
z mocnym postanowieniem,
że nikt nigdy cię nie zawiedzie ani nie odrzuci.
Słońca już nie ma.
Chłód od łąki.
Zraniona biegnę piaszczystą drogą pod wiatr,
łzy szybko wysychają.