Pałacowe lęki – maj 2004
Nie mam jeszcze pięciu lat.
Leżę w łóżeczku skleconym z resztek kuchennych sprzętów, w szmatach które służą za pościel. Na tle ciemniejącego okna jawi dwugłowy orzeł. Pod sufitem niebieskie oczy wielkiego nietoperza.
Nie mogę długo zasnąć. Ostre, lodowate światło księżyca. Pisk myszy.
Czasami widzę przemykającego czarnego kota.
Jestem sama w wielkiej pałacowej komnacie.
Po przeciwnej stronie, do ściany przymocowany baldachim, a właściwie jego resztki, których nie zdążyli spalić. Pod nim połamane łoże. Meble i część dębowej posadzki wyrzucali przez okno na dziedziniec.
Do rozpałki użyli średniowiecznych manuskryptów. Z mieszkańcami pałacu obeszli się równie ostro.
Z całej rodziny ocalał tylko dziadek. I teraz mieszkamy razem.
Kiedy kładzie mnie do snu opowiada historie, które jak twierdzi powinnam zapamiętać. Świat według mojego dziadka jest piękny a ludzie dobrzy, tylko czasami jest inaczej.
Kiedy pytam gdzie jest babcia, ciocie i wujkowie odpowiada, że teraz to nie wiadomo, ale może kiedyś się dowiemy…. jak się spotkamy.
Czuję, ze nie mogę pytać o termin tego spotkania, po prostu kiedyś….
-A teraz otwórz szeroko oczy- mówi dziadek – i zobacz, nie ma tu żadnych orłów, nietoperzy ani czarnych kotów, tylko mała myszka która boi się tak samo jak ty i też wymyśla różne straszydła.
Dobranoc moje dziecko.
Mijają lata, staram się nie wracać do starych lęków, ale dwugłowy orzeł ze Wschodu niezmordowanie kołuje gdzieś w pobliżu.