Tak sobie myślę – kwiecień 2020
Bywają takie zdarzenia, które w dramatyczny sposób obnażają kruchość naszego istnienia. Nagle wszystko się wali. Budowane w pocie czoła poczucie bezpieczeństwa okazuje się czymś tak nietrwałym jak chmura na wietrze.
Los nagle, bez zapowiedzi pokazuje, że to co niezmienne to ciągła zmiana i zakotwiczanie się w stałej rzeczywistości to tylko przejaw naiwnej wiary, że innym przydarza się to co mnie nigdy nie spotka, bo…
No właśnie, dlaczego nie mnie ?
Bo mam złudzenia, całą furę złudzeń, którymi chętnie się wymieniam z tymi co stworzyli ich tyle samo albo i więcej.
Choroba, umieranie, bezdomność, to wszystko w zasięgu jednej chwili i dla każdego. Nikt nie ma zwolnienia od zagrożenia.
A dzisiaj Covid 19 unosi się nad Ziemią jak stado Czarnych Aniołów. Bezwzględnych, nie do przebłagania. Ich żniwa odkrywają kimś jesteśmy. Wiemy już gdzie altruizm a gdzie złogi zła.
Wiemy, że Bóg o nas zapomniał. Kiedyś w czasie zarazy biły dzwony, palono wielkie ogniska, procesje szły przez miasta i wsie. Śpiewy błagalne i modlitwy szybowały pod niebiosa.
Teraz cisza. Płoną tylko lasy, wysychają rzeki. A my siedząc zamknięci, odizolowani zadajemy stale to samo pytanie: jak będzie po….
Na wszelki wypadek nie pytamy czy jeszcze będziemy…