Wiosennie – czerwiec 2015
Czerwcowy ranek. Na niebie jaskrawy błękit po deszczu. Jadę tramwajem. Intensywnie pachnie trawa i kwitnące drzewa .
Oparta o słupek leniwie obserwuję kawałki słońca przelatujące po skupionym na czytaniu młodym mężczyźnie. Nad czołem wiecha słomianych włosów. Szerokie ramiona. Wysportowany jak grecki wojownik. Na kolanach luźny stos wydrukowanych kartek.
Oto młodość w pełni nieświadoma a pewna siebie. Lśniąca i gładka. Bez skazy. To ten moment kiedy chciałoby się zatrzymać czas, odwołać starzenie i odchodzenie.
I tak po prostu, czerwcowym rankiem w miejskim tramwaju, nieoczekiwanie spada na mnie odwieczne marzenie ludzkości o zatrzymaniu przemijania.
Odwracam wzrok, patrzę na miasto przez zakurzone okno.
A w głowie mój nigdy nie odpoczywający diabeł bezwstydnie szeleści rozczarowaniami. Kolejny raz robi mi przegląd przeszłości.
– Patrz, tu są twoje cele prowadzące na manowce. Tworzyłem je specjalnie dla ciebie a ty brałaś pełnymi garściami. Tu są twoje zranienia i twoje zwątpienia. Stracony czas jak ściernisko. Wyobrażenia na wskroś absurdalne. Przestawiasz je, układasz, przesypujesz między palcami . Dla pocieszenia opowiadasz sobie że było całkiem inaczej ale jak wiesz, ja nie odpuszczam.
Twój termin przydatności już minął.
Już pozamiatane…. Przyszłość to mglisty szron litościwie zasłaniający Anioła z nieprzytomnym wzrokiem , który zaspał na czas bicia dzwonów – I tak gada i gada i chichocze kręcąc kosmatym ogonem…
Szpaler kwitnących drzew znika za nami, wjeżdżamy w ponure blokowisko, coraz więcej chmur. Będzie padało.